Który człowiek chciałby spędzić 6 lat w zamknięciu, w pomieszczeniu wielkości 2,5 m kwadratowego, na którym stoi mała buda? Przesiedzieć sześć zimnych, długich, śnieżnych zim? Siedem długich, ciemnych i mokrych jesieni? Sześć długich lat, bez miłości...za kratami? Któż chciałby tak żyć???
Ale dla niektórych nie ma żadnej alternatywy...
W lipcowy dzień, w roku 2011 do "Schroniska dla bezdomnych zwierząt" w Opolu trafił średniego wzrostu kundelek. Nie grzeszył urodą. Czarny, trochę podpalany na klatce i zmierzwioną sierścią na plecach. Ni to terier, ni to... no właśnie, co? Po prostu KUNDEL. Miał on wówczas 5 lat.
Jego przyszłość nie malowała się w barwnych kolorach. Szanse na adopcję miał znikome.
Przecież wiele pięknych psów mieszkało w tym schronisku i nie wszystkie od razu znalazły dom. Ale czekały cierpliwie. Czasem kilka tygodni, miesięcy a nierzadko, nawet lat. Jakie więc szanse miał taki brzydki, z punktu widzenia człowieka, pies??? Chyba nie miał żadnych. Nie widziałem psa, któremu podobałoby się w schronie - no, może tylko jednej Szazie. Szara wilczyca mieszkała kiedyś w podłych warunkach i nie miała przyjemnych ludzi. Żyła na skraju śmierci głodowej. Wiec, gdy trafiła do azylu i troskliwie się nią zajęto, odżyła. Lubiła wolontariuszy i wychodzenie na spacerki. To wtedy poznała ciepły, kochający dotyk ludzkiej dłoni. Wcześniej znała tylko ból, bicie i szarpanie. Szaza czasem sprytnie potrafiła otworzyć swój boks i zrobić sobie wycieczkę po terenach schroniska. Czuła się wówczas jak pani na włościach. Jak królowa doglądająca poddanych. Zaglądała do rezydentów azylu i chodziła pod kocią wolierę. Przychodziła też do Brusa, bo nie był agresywny.
Kiedy przyjechałem do schroniska, Brus już tam był. Od roku siedział, za niewinność i miłość do człowieka. Cichy i potulny w przeciwieństwie do mnie. Pamiętam jak okropnie znosiłem schron. Ciągle płakałem. Brus ze spokojem stoika, a raczej z rezygnacją przyjmował swój los. Patrzył ze smutkiem w oczach, jak odwiedzający schronisko ludzie, zaledwie rzuciwszy spojrzeniem na niego, szli dalej. Uważali, że nie był wart, nawet chwili uwagi. Więc zrezygnował z marzeń o nowym domku i kochającym go człowieku.
Odsiedziałem kilka miesięcy w schronie i wreszcie znalazłem swoich ukochanych ludzi. Właściwie to oni mnie znaleźli. Brus pozostał, bez cienia nadziei na szczęście.