.....Patrzyliśmy na druga stronę ulicy. Był tam jakiś babski sklep z ubraniami i różnymi rzeczami, na których się nie znam, ale Mamci widać się podobał, bo gapiła się jak sroka w gnat.
Pod sklep podjechała jakaś pani. Zaparkowała swój szary Renault i weszła do rajskiego przybytku.
Po chwili szary Opel zaparkował za Renaultem. Wyszła z niego kolejna pani i skierowała się do sklepu, tak jak pierwsza niewiasta.
Minął jakiś czas. Pani z Opla opuściła sklep, wyraźnie zadowolona i z pakunkami w jednej ręce a kluczykiem do samochodu w drugiej podeszła do auta. Próbowała go otworzyć.
Niestety, nie udało się.
Wyjęła kluczyk, obejrzała, po czym znowu włożyła do zamka i próbowała przekręcić. Daremnie. Zamek był zaklęty. Kluczyk nie chciał współpracować. Wreszcie pani, raz jeszcze spojrzała na samochód.
Nie było sensu sprzeczać się z samochodowym zamkiem, bo... to nie było jej auto.
Próbowała wejść do cudzego - też był szary. W końcu co to za różnica, czy jest to Opel, czy Renault, ważne by jeździł.
Obserwowaliśmy całą akcję, z początku nie wiedząc o co chodzi. Po chwili Mamcia zajarzyła. Dostała napadu spazmatycznego śmiechu. Gdy zobaczyła minę tej zakłopotanej pani spojrzała na nią ze zrozumieniem. Ale zaraz odwróciła się, by tamta nie widziała, bo o mało Mamcia nie wybuchła głośnym rechotem.
Kiedy Tatko podszedł już do nas po debacie z wujkiem Frankiem, ujrzał Mamcię w napadzie uciechy. Na pytanie o powód tej wesołości, Mamcia opowiedziała mu historię. Wszyscy mieli ubaw.
Takie historie zdarzają się dość często.
Dawno temu, gdy mnie jeszcze w planach nie było, Mamcia pojechała z wujkiem Jackiem na cmentarz. Był to dzień Wszystkich Świętych. Ich wizyta tego dnia, była już drugą i szarość ogarnęła ulice.
Przez godzinę chodzili sobie po cmentarzu, odwiedzali groby, co i rusz spotykając jakiś znajomych, tudzież przyjaciół.
Zapadł zmrok, zrobiło się zupełnie ciemno. Zaczął padać deszcz. Zerwała się wichura. Wielkie krople deszczu spadały na ziemię przy akompaniamencie porywistego wiatru.
Mamcia z wujkiem Jackiem ruszyli biegiem w stronę parkingu. Zlustrowali jedną alejkę, potem drugą i nie umieli znaleźć auta.
Ulewa i wiatr nie pomagały w poszukiwaniach. Rozmazany tusz do rzęś, tylko Mamci przeszkadzał szczypiąc w oczy. Wreszcie zrozpaczona stanęła w strugach deszczu i rzekła do wujka:
- Ukradli nam samochód! - Na co wujek spokojnie odpowiedział:
- No. Może i ukradli? Nie martw się jest dobrze ubezpieczony.
- No dobra, ale jak można komuś ukraść samochód w taką pogodę??? - jęczała rozżalona Mamcia. Wujek rozejrzał się raz jeszcze wokół.
- Ewuniu, tutaj jest auto. - uspokajająco odezwał się wujek Jacek, a Mamcia odetchnęła z ulgą.
Polonez w kolorze kawy z mlekiem, stał w rzędzie który Mamcia w pośpiechu ominęła.
Innym razem Mamcia pojechała do Kringloopa ( secend hand), bo szukała jakieś doniczki na balkon. Zdobywszy co chciała, z radością podeszła do busa.
Ujrzała otwarte boczne drzwi a w nim wiele różnych przedmiotów. Trochę się zdziwiła, bo odniosła wrażenie, iż na pace miała trochę inne graty. Dziwne były te kartony, ale, że Tatko też ciągle coś wozi busem, zlekceważyła sprawę.
Otworzyła drzwi pasażera i zobaczyła, dość otyłą jejmościnę siedzącą w aucie. Obok niej na miejscu kierowcy, jakiś jegomość coś obracał w palcach. Dopiero w tym momencie Mamcia zajarzyła, że to nie był jej bus. Oczywiście z głupią miną przeprosiła tych państwa, wyjaśniając co się stało.
Wszyscy mieli ubaw po pachy.
Ciąg dalszy na stronie :