Tatko przyjechał z pracy, zjadł obiad i przebrał się, w cokolwiek dziwny strój, Mamcia też. Potem ja zostałem przyodziany w ten wcześniej kupiony płaszczyk i głupią czapkę, po czym wyszliśmy z domu. Pod wiatą prócz naszego samochodu, stał także motor. Mijałem go codziennie idąc na spacer. Duzi oznajmili, że będę z nimi jeździł na tej maszynie, więc byłem niezmiernie ciekaw nowego sposobu podróżowania.
Silnik motoru zawarczał. Przestraszyłem się trochę, lecz zaraz odzyskałem rezon, bo przecież panika jamnikowi nie przystoi. Ojciec usiadł na hałaśliwą maszynę. Matka posadziła mnie na siedzeniu i wreszcie sama ulokowała się za mną. W środku było mi ciepło, miło i gdy ruszyliśmy nawet mi się podobało. Papcio jechał powoli, więc siedziałem spokojnie. Zrobiliśmy małą rundkę po mieście i wróciliśmy do domu. Pochwały wylały się na mnie, niczym wodospad Niagara. Zostałem też nagrodzony smacznymi i kawałkami kiełbaski. „Tak to ja mogę podróżować codziennie” – pomyślałem, jak oczadziały, zupełnie nieświadom tego, co wygaduję?!
Długo nie czekałem na kolejny wyjazd, bo już następnego dnia odbyło się wielkie pakowanie, a potem objuczeni, jakoby woły, siedliśmy ponownie na motor. Tym razem Duży jechał szybko, a mnie wiało wszędzie. Chowałem się przed wiatrem, lecz niewiele to dało. W brutalny sposób uświadomiono mnie, po co mi Mamusia ten płaszczyk kupiła? W trybie przyspieszonym odbyłem kurs pod tytułem „Jak zimno może być na motorze?”
Co było dalej? Tego dowiesz się czytając książkę „Z pamiętnika psa podróznika”